„Kos” to dość kameralne dzieło, które od historii jest paradoksalnie niemal odseparowane 9
„Przecież Polak zawsze przegra.” - ironizuje carski rotmistrz Dunin, patrząc w oczy Tadeusza Kościuszki. Panowie znaleźli się w majątku wdowy po tajemniczym pułkowniku. Rosjanin nie ma pewności, czy widzi przed sobą generała, który przybył do Polski po czasowej emigracji. Niedawno nastąpił drugi rozbiór Polski. Kościuszko zasłużył się walcząc z Rosjanami m. in pod Zieleńcami i Dubienką. Teraz przygotowuje powstanie narodowe. Dla imperium generał to groźny wróg. W salonie u pułkownikowej znaleźli się też inni uczestnicy kłopotliwej konfrontacji. Jest były niewolnik, towarzysz podróży Kościuszki - Murzyn Domingo oraz Ignac Sikora, bękart, któremu ojciec - Duchnowski senior - darował wolność i symboliczny spadek. Przybył też prawowity spadkobierca, który w dawnym parobku postrzega rywala do schedy. Wszystkich bohaterów przywiodły tu różne, choć poniekąd pokrewne cele.
„Z nim jest pan łatwym celem” - melduje Kościuszce niejaki Zieliński, który odpowiada za organizację szlachty w rejonie przyszłego powstania. Uwaga dotyczy czarnego koloru skóry, jakim odznacza się Domingo. Dunin dysponuje rysopisem przyszłego Naczelnika. Rosjanie wiedzą też o jego amerykańskiej przeszłości. Abolicjonizm to nurt, który jeszcze do Europy nie dotarł. Czarnoskóry młodzieniec na tym terenie to ewenement. Sikora oraz Domingo mają odmienne karnacje, ale ich losy są zbieżne. Obaj mogą porównać blizny po cięgach, jakich doznali od swoich właścicieli. Zieliński w swoim meldunku zawarł jeszcze inny komunikat. Na pytanie Kościuszki o chłopów, jakich powinno się przygarnąć do powstania, szlachcic odpowiada lekceważąco. A przecież zryw ma mieć charakter ogólnonarodowy. Tylko taki ma szanse powodzenia. Tymczasem w Polsce chłopi są traktowani jak podludzie. Czy będą zatem zainteresowani obroną ojczyzny, która nie uważa ich za swoje dzieci?
Tadeusz Kościuszko doczekał się wreszcie udanej na swój temat opowieści filmowej. Jak dotąd żadna nie była godna tej postaci. Takie zaniechanie aż wołało o pomstę do nieba. Świat filmowy nie wysnuł wniosków z paradoksu, że o ile Kościuszko był na przestrzeni dekad patronem tysięcy ulic i szkół w Polsce, to kinematografia nie potrafiła zadbać o jego portret. W wypadku filmu „Kos” otrzymujemy częściową w tym względzie rekompensatę. Paweł Maślona, reżyser produkcji, nie zaoferował niniejszym na całe szczęście hagiografii ani choćby zwykłej biografii Naczelnika. „Kos” to dość kameralne dzieło, które od historii jest paradoksalnie niemal odseparowane. Nie ma tu mowy o Konstytucji 3 maja, rozbiorach Polski, Targowicy. Maślona nakręcił film historyczny operujący środkami tej historii wyzbytymi. Uczniowie wychodząc z kina niewiele dowiedzą się o sławnej postaci, trochę więcej o kontekście społeczno-obyczajowym doby finis Poloniae. „Kos” oparty został o scenariusz dotąd nieznanego autora. Michał A. Zieliński rozpisał dialogi filmu przewrotnie i doprawił je nutą mistyczną. Próżno szukać tu patriotycznego wzmożenia i okrzyków bojowych. Incydentalnie wkradnie się jakieś przekleństwo czy słowo niewspółgrające z językiem minionych czasów. Generalnie jednak oferta duetu Maślona / Zieliński to oryginalne studium zmierzchu rzeczpospolitej szlacheckiej, które pozbawione tradycyjnej symboliki obecnie wybrzmi świeższym echem.
„Kos” stoi znakomitą grą aktorską. Palmę pierwszeństwa bez pytania przejął Robert Więckiewicz (Dunin), choć i Jackowi Braciakowi (Kościuszko) nie można odmówić splendorów. Obaj panowie ujawnili ponadto lingwistyczne talenty, jakich przedtem nie zdradzali. Jason Mitchell (Domingo), Bartosz Bielenia (Ignac) oraz Piotr Pacek (Duchnowski jr.) mówią wyłącznie w swoich językach, ale robią to sprawnie, momentami brawurowo. Nawet Andrzej Seweryn, choć na katafalku i w pozycji konsekwentnie horyzontalnej „gra” godnie, mimo że de facto statycznie.
„A potem mateńka Rosija musi was niańczyć.” - podsumuje swój cyniczny i subiektywny wywód rotmistrz Dunin. Polacy niby mają zamiar wywołać Insurekcję, ale póki co najlepiej idzie im walka we własnym gronie. Film „Kos”, mimo że sięga wydarzeń zamierzchłych dowodzi, iż Polacy słabo uczą się na błędach cudzych, ze swoich czyniąc co i rusz akt narodowego pokrzepienia.
Wszyscy sie tym filmem zachwycają a mnie nie powalił a wręcz zawiódł, historia Kościuszki jest tu trochę tłem a wątek Ingasia jakoś nie zachwyca