Czy jaskinie mają swoje tajemnice? 9
Horror to w dzisiejszych czasach chyba jeden z najbardziej wyeksploatowanych gatunków filmowych. Wydaje się, że już nic nowego nie da się w nim wymyślić, wszystkie pomysły zostały wyczerpane. Filmy grozy są coraz mniej nowatorskie i klimatyczne, a coraz więcej efekciarskie. Oczywiście zdarzają się perełki, lecz jest ich mało. Jedną z nich według mnie jest Zejście (oryg. „The Descent”). Czy jest on nowatorski? Nie, wcale. Efekciarski? Po części tak. Ale to wszystko broni się Klimatem przez duże K. Co prawda nie utrzymuje się on przez cały czas trwania obrazu, lecz o tym za chwilę.
Sześć koleżanek – Sam, Beth, Juno, Holly, Sarah oraz Rebecca – wybiera się na ekstremalną wycieczkę do wnętrza jaskiń w górach Appalachach. Jednak już od pierwszych minut sprawy przybierają zły obrót – droga powrotna zostaje zasypana, okazuje się, że jaskinia nigdy wcześniej nie była penetrowana, a Juno nie powiadomiła nikogo o wyprawie, przez co szanse na pomoc z zewnątrz są znikome. A na domiar złego szóstka przyjaciółek nie jest w jaskini sama…
Co jest głównym atutem filmu? Tak jak mówiłem na początku – klimat. Strach przed nieznanym jest jeszcze potęgowany przez wszechobecną ciemność. Jednak w pewnym momencie – mniej więcej w połowie filmu – reżyser postanowił zaszaleć i urządził wesołą (nie dla bohaterów) rzeźnię. Na klimat wpłynęło to źle, aczkolwiek patrząc na efektowność oraz realizm tych walk – zobacz następny akapit – ogląda się to nieźle. Połowa klimatyczna i połowa krwawa (ale w świetnym stylu)? Nie mam nic przeciwko. Montaż na początku jest zwykły (zresztą czym można zaskoczyć w bardzo ciasnych korytarzach), ale za to sceny walki w drugiej części filmu są niezwykle szybkie i dynamiczne. Ogólnie te dwa aspekty oceniam na plus.
Realizm. Muszę przyznać, że jestem już nieco przyzwyczajony do filmów „made in Hollywood” (krew wszędzie, ale tak naprawdę nigdzie). Wydawało mi się, że czerwona posoka już nigdy nie zrobi na mnie wrażenia. I tu się myliłem. Nie wiem, jak Neil Marshall – reżyser – to zrobił, ale krew oraz różne dowody na ułomność ludzkiego ciała są tutaj przedstawione z niezwykłym realizmem. Widać tu wystającą kość po złamaniu nogi czy też wyraźną głęboką ranę, z której sączy się krew. Krew w wodzie rozpływa się z zasadami, których nie tak dawno temu uczyła mnie pani na biologii, a na zbliżeniach nasze dzielne bohaterki nie wyglądają, jakby były umazane w ketchupie.
Element zaskoczenia. Nawet najlepsze pod względem klimatu filmy mogą zacząć przynudzać, kiedy nie ma w nich jakiegoś bodźca, czegoś, przez co podskakujemy na krześle, a nasze serce przyspiesza swoje bicie. Przewodzą w tym aspekcie horrory azjatyckie, polecam szczególnie „Widmo”, które zostało wydane jakiś czas temu w Polsce. Czy Zejście ma coś takiego? Jak najbardziej! Zresztą co tu tłumaczyć – obejrzyjcie sami, w środku nocy przy głośnikach na maksa. „Widmo” wysiada.
No dobrze, to czemu nie ma dziesiątki? Po pierwsze, druga połowa filmu jest jednak trochę przesadnie efekciarska. Można się było postarać o chociaż częściowe podtrzymanie klimatu z pierwszej części obrazu. Mimo to cały czas ogląda się film przyjemnie. Drugi powód jest taki, iż „dziesiątki” przyznaje się filmom wybitnym w swoim gatunku, czasami wręcz ponadczasowym, a The Descent to po prostu rzemieślnicza robota na niezwykle wysokim poziomie. Wahałem się między ósemką a dziewiątką, jednak tak zapierających dech w piersiach filmów jest coraz mniej i daję dziewiątkę.
Finał filmu jest bardzo zaskakujący. I bynajmniej nie jest to happy end…
dobry horror jest klimat a to pół sukcesu